Paring: KaiBaek
Bohaterowie: Kim Jongin (Kai), Byun Baekhyun, Park Chanyeol, Kim Junmyeon (Suho), Wu Yifan (Kris), Huang Zitao (Tao), Yumi&Yuri (bohaterki stworzone na potrzeby opowiadania)
Typ: AU, romans, fluff, szkolne
Ostrzeżenia: czasami występują przekleństwa
Jezusie Krisusie.
Tak wróciłam do was po jakichś 4 miesiąca. Przepraszam, ze dodaję tylko jedną część, ale serio nie skończyłabym tego do jutra. Do tego czajniczek namówił mnie do zrobienia dwóch części. Szczerze to pisałam dla was wcześniej ficzka, ale komputer się zbuntował i usunął. Cały ficzek dedytkuje Julce <3 Do tego przepraszam, ze będą błędy, ale nie chciałam już torturować naleśnika o sprawdzanie. Plus przepraszam, ze znowu coś zjebałam :') Tak więc miłego czytanie xD
Był
piękny grudniowy wieczór. Śnieg lekko pruszył dookoła i osiadał
na parkowych ławkach. W oczy rzucały się przepiękne świąteczne
dekoracje …
Zacznijmy
od początku.
Śnieg
nakurwiał jakby Mikołaj właśnie doszedł. Białe przekleństwo
wpadało mi w oczy powodując, że nic nie widziałem i osiadało na
mnie, roztapiając się, przez co wyglądałem jak pies, który
właśnie wyszedł z wody. Denne Bożo Narodzeniowe ozdoby świeciły
zbyt mocno, przez co rozpływały mi się przed oczami. Wciąż
lecące z głośników Last Christmas przebijało się nawet przez
moje słuchawki, które i tak działały już na największej
głośności. Z trudem próbowałem przebić się przez śniegowe
zaspy i w duchu przeklinałem ludzi, którzy są odpowiedzialni za
odśnieżanie.
Celem
tej jakże trudnej podróży było dotarcie do przepysznego automatu
z gorącą czekoladą. Jedni w zimie mają obsesję na punkcie
mandarynek, drudzy na punkcie czekolady, a trzeci na punkcie tego i
tego. Akurat napój z TEGO właśnie automatu był najlepszy. Walka
ze śniegiem i mrozem była niczym w porównaniu ze smakiem i
rozkoszą, którą mnie obdarzał.
W
końcu zauważyłem, że zza rogu wyłania się podłużne pudło z
przyklejonym plakatem z mikołajem pijącym kawę. No tak. Bo to niby
przyciągnie ludzi. Nie ważne. Czym mniej osób, tym więcej
czekolady dla mnie.
Kiedy
w końcu dotarłem do niego zacząłem grzebać swoim zmarzniętymi
dłońmi pieniędzy po kieszeniach. No tak. Jestem na tyle mądry by
zapomnieć rękawiczek. Po chwili znalazłem drobne i z radością
wrzuciłem je do dziurki. Pomińmy fakt, że musiałem robić to
kilka razy, bo niewdzięczny automat nie miał najmniejszego zamiaru
ich przyjąć. Gdy w końcu to zrobił z wielką radością
przycisnąłem cyfry, które utworzyły numer 69, a to on oznaczał
gorącą czekoladę. Minutę później maszerowałem już z uśmiechem
przez chodnik ogrzewając sobie ręce i oglądając witryny sklepów.
Świeta
nigdy mnie nie irytowały (oprócz śniegu) ani zbytnio nie
podniecały. Traktowałem je jako miły przeskok od rzeczywistości,
w którym można było poudawać i przez chwilę uwierzyć, ze ludzie
są mili i z chęcią Ci pomogą i obdarzą miłością. Gdyby ktoś
powiedział mi to cztery miesiące temu z pewnością bym go wyśmiał,
a teraz lekko pokiwał głową i uśmiechnął się wzajemnie.
Atmosfera świąt i te sprawy, które pokazują, że faceci są nawet
bardziej kapryśni od dziewczyn.
Wibrujący
telefon przerwał moją słodką chwilę, a dźwięk jaki temu
towarzyszył oznaczał, ze dzwonił nie kto inny jak moja mama:
- Baekhyun,
o której będziesz w domu?
- Nie
wiem – odburknąłem tak aby przekazać jej, że nie mam ochoty
teraz z nią rozmawiać
- To
może inaczej – powiedziała, tak jakby nie wyczuła nic dziwnego
w moim tonie – Będziesz na kolacji?
- Nie
sądzę. A nawet jeśli tak to nie jestem głodny. Tylko o to Ci
chodziło?
- Umm,
nie. Przed chwilą przyszła do mnie sąsiadka i chciała się
zapytać, czy nie mógłbyś dać korepetycji z matematyki jej
córce.
- Zastanowię
się – odparłem
Czy
kiedykolwiek wcześniej mówiłem jak wielkim jestem fajtłapą?
Chyba nie. No więc opisując wam to w skrócie. Potknąłem się o
wystającą płytkę, pokazałem piękny taniec próbowania złapać
równowagi i w wielkim stylu runąłem do przodu rozlewając moją
czekoladę. Mniejszy problem gdybym rozlał ją na chodnik, na
kwiatka, na dziecko, na kobietę, na mężczyznę, na auto, na
wszystko, ale ja oczywiście musiałem rozlać ją na krocze jakiegoś
ciemnoskórego nastolatka. Poprawka. Jego karnacja była dość
ciemna. Na początku na jego twarzy było widać zaskoczenie, które
w szybkim tempie zmieniło się w złość. I wtedy mój mózg wydał
jedno polecenie: Biegnij.
Pędem
ruszyłem przed siebie spychając z drogi i wywołując oburzenie u
ludzi. Wiedziałem, że nieznajomy podążał za mną, bo słyszałem
krzyki w stylu: „Zatrzymaj się krasnalu”. Nie byłem aż tak n
i s k i, że musiał tak za mną wołać. Czułem, że jak mnie
złapie, to następnego dnia w wiadomościach będzie krążyć
informacja o niezidentyfikowanych zwłokach znalezionych w pobliżu
lasu, ups.
Po
chwili pojawiła się idealna szansa na pozbycie się swojego ogona.
Za parę metrów znajdował się skręt w tą ulicę. Tak. W tą
ulicę. W tą ulicę z wyprzedażami świątecznymi, gdzie 1,5
metrowego dmuchanego mikołaja można było kupić za cheeseburgera z
McDonalda. Nikt o zdrowych zmysłach się tam nie pakował, chyba że
był naprawdę bardzo zdesperowany i pragnął tanich świątecznych
ozdób. Wprawdzie ja ich nie pragnąłem, ale byłem bardzo
zdesperowany na punkcie zgubienia kolegi biegnącego za mną, więc
bez chwili zastanowienia wkroczyłem w tłum ludzi i z wielkim trudem
starałem się przepchnąć przez tą masę.
Po
10 minutach dotarłem na drugi koniec i zadowolony z siebie
przystanąłem starając się złapać oddech. Nie trwało to długo,
bo po paru sekundach spotkałem jakże zdenerwowany wzrok i lekko
kpiący uśmieszek:
-Tak
łatwo się mnie nie pozbędziesz, misiaczku – warknął, a ja
spanikowany zacząłem biec dalej.
Jeżeli
nie utknął w tej masie ludzi to nie miałem pomysłu w jaki inny
sposób mógłbym się go pozbyć. Jedynym jak na razie wyjściem
było uciekanie, dopóki mój prześladowca nie odpuści. Skręcałem
w każdą możliwą uliczkę, tworzyłem istne labirynty do
przejścia, a i tak miałem wrażenie jakbym tylko tym dodawał mu
sił i ochoty na złapanie mnie i przerobienie w kupkę mięsa. Danie
się złapać zdecydowanie byłoby najgorszą rzeczą jaka
przytrafiła by mi się dzisiejszego dnia.
Uciekałem
już tak długo, że nawet nie zauważyłem kiedy biegłem już
zupełnie sam, nie ścigany przez nikogo. Było to dla mnie takie
duże zaskoczenie, że jeszcze przez chwilę ruszałem szybko nogami
aby przekonać się, że to co widzę, to prawda. Kiedy już byłem
pewny, że nie nikt za mną nie podąża rzuciłem się na zaspę,
pod którą, jak miałem nadzieje, znajdowała się ławka.
Wspomnijmy jeszcze raz o tym jakim to jestem szczęściarzem i o tym,
że żadnej ławki nie było, a ja po uszy wpadłem, a raczej
rzuciłem się na ponad metrową kupę śniegu.
No
pewnie. Bo od czego ma się mózg.
Kiedy
już wygrzebałem się ze śniegu i doprowadziłem do w miarę
normalnego stanu poszukałem miejsca, w którym miałem pewność, że
jest miejsce do siedzenia. Wpadłem do jakiejś małej i przytulnej
restauracji, w której zamówiłem ciepłą herbatę i frytki. Byłem
przemarznięty, głodny i zły. Zły na siebie, że potrafię wylać
gorącą czekoladę na kogoś. Szczerze to nie zbyt bardzo
przejmowałem się plamą na spodniach nastolatka, lecz faktem, że
coś tak pysznego musiało się zmarnować. Kiedy zauważyłem, że
zbliża się 21 postanowiłem wrócić do domu.
Znowu
przytoczę fakt jak to bardzo utalentowany jestem. Na pewno
pamiętacie jak byliście w przedszkolu i parę razy przyszedł do
was policjant. Rozmawialiście o różnych sytuacjach i jak należy w
nich postępować. Nie brać cukierków, nie wsiadać do samochodów,
nie wpuszczać do domu. Tak sytuację, które w 99% pewnie nam się
nie przydarzą. Ale nie odbiegając od tematu. Pamiętacie co
należało zrobić jak ktoś Cię śledzi. Chyba każdy wie, że
powinien iść w stronę odwrotną niż dom. Oczywiście zastosowałem
to. Pomińmy tylko fakt, że kiedy przeczytałem tabliczkę z nazwą
ulicy zrozumiałem, że nie mam pojęcia gdzie się znalazłem.
Na
nic zdało się chodzenie po przystankach i czytanie rozkładów
jazdy. Nocny już mróz dawał o sobie znać, a trzymanie rąk w
kieszeniach kurki już nie wystarczało. Prawie w ogólnie nie miałem
czucia w dłoniach, a były one czerwone jak nos Rudolfa. Dopiero po
chwili zdałem sobie sprawę, że muszę skorzystać z pomocy osoby,
od której tak bardzo nie chcę tego robić. Z wielkim trudem
wykręciłem numer i przyłożyłem telefon do ucha. Nerwowo kręciłem
się podczas słuchania bip bip bip. Odebrał na ostatnim sygnale.
Normalne.
- Cześć.
Potrzebuję pomocy.
/Kai
POV
Niedzielne
popołudnie mogłoby być całkiem miłe. Oczywiście jeżeli
sobotniego wieczoru nie zniszczył Ci jakiś krasnal wylewając na
ciebie gorącą czekoladę, a potem uciekając ci sprzed nosa. Gdybym
tylko miał czas … Nieważne. Sama wzmianka wczorajszej sytuacji
wyprowadzała mnie z równowagi i chyba każdy to zauważył. Ale
najbardziej irytował mnie śmiech Yuri z dzisiejszego poranka kiedy
to spotkałem ją w studiu Wu Yifana.
„- Kris,
Kris, Kris – biegała w kółko gorzej niż dziecko z ADHD –
Słyszałeś to?
Chłopak
tylko podniósł się znad sztalugi i obdarzył ją spojrzeniem,
które oznaczało, że ma kontynuować.
- Wiesz
o tym, że wczoraj Kai miał mi pomóc wybrać prezent na święta
dla mojego chłopaka?
- Torturowałaś
go o to przez miesiąc aż się nie zgodził …
- Zrozum,
że się spóźnił!
- To
nic nowego.
- Aish!
Wu Yifan. Wysłuchaj mnie choć raz do końca! Spóźnił się, bo
– jej twarz zrobiła się cała czerwona i widać było, że
ledwo powstrzymuje śmiech – bo … jakiś chłopak rozlał na
niego gorącą czekoladę, a on zaczął go gonić i na dodatek nie
złapał – zaczęła dusić się ze śmiechu na sofie.
Nie
myślcie sobie, że tak po prostu pozwoliłem jej to powiedzieć.
Goniłem za nią cały czas, łapałem ją, próbowałem
przytrzymywać jej usta swoją ręką, ale ona i tak jak małpa za
każdym razem wywijała się z mojego uścisku i uciekała przede mną
dalej opowiadając tą jakże cudowną historię.
Yuri
zdecydowanie była dziwna. Trzymała z bandą chłopaków, których
każdy wolałby uniknąć. A gdyby lepiej się temu przyjrzeć to
raczej dyrygowała i kierowała nami jak lalkami barbie. Była ona
słodką dziewczyną i totalnie do nas nie pasowała. Na pierwszy
rzut oka. Była to prawdziwa manipulantka i oszustka w jednym. Jej
marzeniem było zostać aktorką jednak jej rodzice, lekarze, chcieli
aby poszła w ich ślady.
Wu
Yifan. Mój prawdziwy autorytet. Zawsze go słucham i robię co każę.
Wiem, że ma rację i chyba z tego to wynika. Jest dość zimny.
Prawie w ogóle nie okazuje uczuć. Prawie, bo gdy jest przy Tao
czasami zastanawiam się czy nie wstępuję w niego inny człowiek.
On natomiast chciał zostać malarzem.
No
i Tao. Chłopak Krisa. Nie ma słów, którymi mógłbym go opisać
tak aby nie oddać jego buto tępiej natury. Wystarczy chyba tylko
wspomnieć o tym, że pragnął zostać projektantem mody. Choć nie
zbyt wierzyłem, by jego „cuda” komukolwiek się spodobały.
- Czy
ty właśnie prychnąłeś? Na mnie? - rzuciłem oskarżycielskim
tonem w stronę Krisa od którego do moich uszów dotarł dość
oczywisty znak
- Tak
– rzucił niedbale i powrócił do swojego zajęcia.
Nie
byłem pewny na kogo jestem w tym momencie bardziej wściekły. Na
Yuri za wyciąganie zbędnych rzeczy na wierzch, czy na Wu Yifana za
jego zbyt wielką obojętność.”
- Znowu
myślisz o tym … czekaj … jak on miał na imię … a tak, o tym
Krasnalu?
Chyba
zapomniałem wspomnieć, że niedzielne popołudnie może by miłe
jeżeli nie towarzyszy Ci Tao.
Tak,
zdecydowanie to jest podstawa.
Jego
osoba wyprowadzała mnie z równowagi. Jego sposób bycia obrzydzał,
a samo zachowanie szokowało. A najbardziej zastanawiał mnie fakt
jakim cudem ktoś jego rodzaju mógł tak działać na Krisa. Czy był
on aż tak mądry, że potrzebował kogoś głupiego aby jakoś się
nie wyróżniać w tłumie. Nie wiem. I nie chcę wiedzieć.
Nie
dość, że temperatura spadła już dawno poniżej zera, to jeszcze
musiałem wysłuchiwać jego gdakania, które wywoływało u mnie
nieprzyjemne drżenie. Na prawdę nie mogłem zrozumieć jak jeszcze
nie dotarł do niego fakt, że nie bawię się w swatkę i nie mam
ochoty wysłuchiwać jego kłopotów dotyczących Krisa. Najwyraźniej
myślał, że mina w stylu: „odpierdol się ode mnie człowieku”
znaczy „opowiesz mi o tym przy naszej ulubionej kawie”, bo celem
naszej podróży była właśnie ulubiona kawiarnia blondyna.
- I
co ty na to powiesz? - popatrzył na mnie z nadzieją w oczach
Nie
słuchałem go. Czułem się szczęśliwszy nie wiedziałem, co mówił
wcześniej. Teraz wystarczyło dać podstawową wymówkę.
- Jeszcze
raz pomyśl o tym, czy nie przesadziłeś – odrzekłem nieco
obojętnie.
Dzięki
temu do końca naszej podróży zamknąłem mu buzie na kłódkę i
wprawiłem jego umysł w rejs po morzu myśli, przez co mogłem choć
na chwilę odpocząć przygotowując się na paplaninę Tao przy
kawie.
Kawiarenka
ta była bardzo sympatyczna. Znajdowała się ona w dość dużym
białym budynku na jednej z najruchliwszej ulic. W ciemnobrązowych
oknach wisiały czerwono zielone ozdoby i lampki świąteczne, które
przyciągnęłyby do siebie nawet osobę, która nienawidzi tego
czasu. W środku znajdowało się dość dużo okrągłych stolików
z czterema krzesłami, co było niezbędne zważając na ilość
klientów, która odwiedzała to miejsce prawie o każdej porze dnia
i nocy. Nic dziwnego, bo ceny w niej nie były przesadzone, a czas
spędzało się w niej naprawdę przyjemnie.
Pierwsze
co zrobił Tao, gdy weszliśmy to było poszukanie wolnego miejsca.
Kiedy tylko zauważył wolny stolik rzucił się na niego niczym lew
na swoją ofiarę i wesoło mi pomachał gdy już wygodnie rozsiadł
się na swoim krześle. Oczywiście to moim zadaniem było stanie w
jakże przyjemnej kolejce, w której co chwilę ktoś się
przepychał. Już miałem skierować się w stronę kolejki, gdy moją
uwagę przykuła biało czarna czapka panda. Uśmiechnąłem się
lekko, bo kojarzyła mi się z Tao. Jednak moja mina zmieniła się
całkowicie gdy zobaczyłem jej nosiciela. W obu rękach trzymał
czerwony kubek i wnikliwie czytał coś w swoim telefonie. Chwile
stałem i wpatrywałem się w niego i już miałem ruszyć, gdy ten
nagle podniósł głowę i jego wzrok skierował się prosto na mnie.
Na
początku zdawało się jakby nie przypominał sobie kim jestem.
Natomiast po chwili jego oczy się rozszerzyły, a on pośpiesznie
zostawił kubek oraz chwycił telefon z blatu i zaczął przeciskać
się przez tłum ludzi do wyjścia na ogród. Zacząłem kierować
się za nim i chwile po nim wyszedłem na zewnątrz, lecz
brązowowłosego chłopaka już nie było. Na marne rozglądałem się
w około, bo czarno biała czapka ani razu nie migła mi już przed
oczami. Zrezygnowany wróciłem do kolejki i z już gotową kawą
podszedłem do stolika. Rozsiadłem się wygodnie i przyłożyłem
kubek do ust, dając mojemu towarzyszowi znak, że nie mam zamiaru
odpowiadać mu na żadne pytania.
Ten
krasnal. Znowu mi uciekł.
/BaekHyun
POV
Całą
niedziele przesiedziałem w domu. Miałem dziwne wrażenie, że
gdziekolwiek tylko wyjdę, nawet wyrzucić śmieci, spotkam chłopaka
z ciemną karnacją. Przez ostatnie dwa dni z pewnością wyrobiłem
sobie kondycję oraz pomysłowość. Bo wymyślanie jak najkrótszej
i najbardziej ruchliwej drogi do domu nie było łatwym zadaniem. Nie
dałem się namówić nawet pokusom mojej młodszej siostry, która
zaproponowała mi wyjście na lodowisko, tylko dlatego aby rodzice
pozwolili jej zostać dłużej. Mając tyle wolnego czasu na
spokojnie zastanowiłem się nad tym co zaproponowała mi mama w
piątek wieczorem, gdy do mnie zadzwoniła. Wprawdzie nie wspominała
już ani razu o tym, ale przecież wiedziała, że odpowiem jej
dopiero po dokładnym przemyśleniu sprawy. Toteż żadne namawiania
nie przechyliły by szali zwycięstwa dla niej.
Nigdy
nie dawałem korepetycji. Wprawdzie moje oceny były bardzo dobre, a
nauka matematyki przychodziła mi z łatwością, lecz nigdy nie
uczyłem nikogo innego, ani nie robiłem nic z tym związanego. No
oprócz sprawdzania prac domowych mojej siostry. Po prostu ja
zgarnąłem cały talent naukowy, a ona … cóż … naprawdę
świetnie rysowała przez co chodziła do szkoły artystycznej.
Przyznajmy sobie rację. Kto od malarza będzie wymagał obliczania
skomplikowanych układów równań. Jednak wracając do tematu. Córka
sąsiadów była trzy lata młodsza ode mnie. Zawsze chwalono jej
zdolności humanistyczne, jednak matematyka już nie raz powodowała
możliwość nie przejścia do następnej klasy. Do tego wielkimi
krokami zbliżały się święta, a akurat w tym roku miało to być
wielkie spotkanie rodzinne akurat w naszym domu. Wszystkie bacie,
dziadkowie, wujkowie, ciocie, kuzyni, kuzynki … Na prawdę
przydałoby się trochę pieniędzy na prezenty pod choinkę. Nie raz
już słyszałem opowieść jak to wszyscy ciężko pracują aby
podarować choćby małego aniołka. Na samym końcu stwierdziłem,
że mogę spróbować. O ile dobrze pamiętałem mama wspominała
kiedyś, że ma potrwać do końca grudnia, a że ciężko znaleźć
w tym czasie korepetytora, sąsiadka zwróciła się z tym do nas.
***
W
poniedziałek prawie zaspałem. Mój budzik się nie włączył, ale
dzięki temu, że tata wracając z łazienki zauważył, że nadal
śpię, postanowił mnie obudzić. Dlaczego to zrobił? Tak bardzo
szczęśliwe okazało by się dla mnie gdybym zaspał i spóźnił
się na pierwszą.
Śnieg
pruszył rano naprawdę mocno przez co prawie nic nie widziałem.
Dlatego też podróż do szkoły na nogach nie uśmiechała mi się
zbyt bardzo, a wizja samego siebie przewracającego się na zakrytym
przez biały puch lodem wywoływała negatywne uczucia. Byłem
jeszcze nieprzytomny, na polu wiało i było zimno. Autobus wydawał
się w tym momencie największym i najlepszym wynalazkiem człowieka,
który chronił przez zimową pogodą.
Akurat
środek lokomocji przybył na przystanek kiedy do niego przyszedłem.
I chyba była to jedyna szczęśliwa rzecz, która tego dnia się
wydarzyła.
Dalej
zaspany próbowałem przejść przez szkolny korytarz. W poniedziałki
rano był on najbardziej zawalony z wiadomego powodu. Przyjaciółki
ściskające się po dwóch dniach rozłąki, dalej śpiący ludzie
wlokący się z niezbyt dużym entuzjazm przez środek oraz parę
osób, które czuły się w miarę dobrze i próbowały przejść
istny labirynt aby w miarę niepobijanym dostać się do swojej
klasy.
Czułem
się jak tysiąc nieszczęść w jednym. Moje włosy były mokre od
śniegu, zresztą jak całe ubranie. Do tego szkoła nie ogrzała się
jeszcze zbyt dobrze przez co moje dłonie były całe zimne. Mokry,
zimny i zaspany próbowałem w spokoju dotrzeć do klasy.
Jednak
zapomniałem o moim największym problemie. Gdziekolwiek wyjdę musi
być on.
Nagle
ktoś zastąpił mi drogę. Myślałem, że było to przypadkowe,
lecz kiedy chciałem spróbować ominąć przeszkodzę znowu zostałem
zablokowany. Zanim podniosłem głowę usłyszałem sztucznie miły
głos przesiąknięty jadem:
- Witaj
krasnalu. Jak to się mówi? Do trzech razy sztuka.
I
nagle wszystko potoczyło się w szybkim tempie. Chłopak złapał
mnie za marynarkę, a ja pobudzony jak po dużej dawce kofeiny w
niewyobrażalnie dziwny sposób wyplątałem się z niej
pozostawiając górną część mundurka w jego uścisku. I w taki
właśnie sposób zafundowaliśmy naszej szkole poranny wf. Ja
uciekałem, on mnie gonił. Oboje potrącaliśmy mnóstwo osób przez
co większość wybudziła się ze swojego pięknego snu. Jakimś
cudem dotarłem do klatki schodowej wiedząc, że jak tylko wejdę
piętro wyżej znajdę się już prawie w mojej sali, w której jak
miałem nadzieje, nic mi nie zrobi. W zwariowanym tępię zacząłem
wspinać się po schodach, czując, że chłopak tym razem nie
odpuści i będzie mnie gonił dopóki mnie nie złapie. Już
widziałem drzwi od mojej klasy, gdy nagle poczułem silny
pociągnięcie za rękę. Byłem pewny, że chłopak mnie dopadł, a
moje życie w postaci pasztetu jest coraz bliższe.
Nie
wyobrażacie sobie mojego zdziwienia gdy poczułem, ze ktoś chowa
mnie za swoimi plecami. Po chwili rozległ się miękki głos, który
należał do ChanYeola:
- Baekki,
coś nie tak? - zapytał wnikliwie badając wzrokiem postać mojego
prześladowcy
Zanim
zdążyłem w ogóle przyswoić co powiedział do mnie ten wielkolud
usłyszałem ten sam przesiąknięty jadem głos, który mnie
powitał.
- Słodko,
Baekki porozmawiajmy.
- Oh
– z moich ust wydobył się cichy jęk przerażenia, by byłem
niemal pewny, że rozmowa w jego słowniku oznacza przerobienie na
pasztet.
- Przesuń
się – chłopak zmierzył ChanYeola zimnym spojrzeniem, które na
wielkoludzie nie zrobiło wrażenia
- O
czym chcesz z nim rozmawiać? - zapytał spokojnie
- Baekki?
Kai? - ich rozmowę przerwał miły dziewczęcy głos
Cała
nasza trójka zwróciła głowę w stronę, z którego pochodził
głos. Stała tam Yuri. Koleżanka mojej siostry oraz wysoki
przystojny blondyn. Kai, bo najwyraźniej chłopak miał tak na imię,
zamierzał coś powiedzieć, ale zanim jakaś głoska wydobyła się
z jego ust wysoki blondyn przemówił głosem jeszcze spokojniejszym
i naturalnym głosem niż ChanYeol
- Jongin,
przestań – i ruszył dalej przed siebie, a dziewczyna z chwilą
opóźnienia ruszyła za nim.
Brunet
przygryzł tylko usta i rzucił moją marynarkę w stronę wielkoluda
obdarzając nas ponurym spojrzeniem, po czym ruszył za powyższą
dwójką pozostawiając w lekkim odstępie od nich. Na prawdę w tym
momencie miałem wrażenie jakbym w piątek wieczorem kupując gorącą
czekoladę otworzył swoją własną puszkę nieszczęścia, a
zdawałem sobie sprawę, że to wszystko to tylko początek.
Dzisiaj
miała się odbyć moja pierwsza lekcja z córką sąsiadki. Byłem
dość spokojny, bo była to miła kobieta, a o jej córce też
słyszałem dużo pochlebnych opinii. Na dodatek miałem tylko
zobaczyć z czym sobie najbardziej nie radzi.
Ubrałem
się w zwykłe jeansy i podkoszulek oraz zarzuciłem kurtkę na
ramiona. Mama wspominała, że Pani Lee prosiła abym czuł się
swobodnie, bo dzięki temu i ja i YuMi lepiej będziemy ze sobą
współpracować.
Podszedłem
pod białe drzwi i zadzwoniłem dzwonkiem. Nie minęło nawet
dziesięć sekund nim drzwi rozchyliły się, a w nich pojawiła się
moja sąsiadka.
- Baekhyun!
- powiedziała z szerokim uśmiechem i zaprosiła mnie do środka
- Dzień
dobry – ukłoniłem się i wszedłem do środka
- Nawet
nie wiesz jak bardzo się cieszyłam jak twoja mama powiedziała,
że zgodziłeś się pomóc YuMi z matematyką – mówiła
prowadząc mnie do salonu – Napijesz się czegoś zanim YuMi
zejdzie na dół?
Pokręciłem
tylko głową na znak, że nic nie potrzebuję i grzecznie usiadłem
na białej sofie. Po chwili zauważyłem schodzącą na dół
dziewczynę. Miała dość jasną cerę i duże brązowe oczy. Długie
włosy w tym samym kolorze miała spięte w kucyka. Ciepłym głosem
przywitała się ze mną oraz przedstawiła, bo chociaż nasze mamy
były bardzo dobrymi znajomymi my sami nigdy się nie poznaliśmy.
- W
czym dokładnie mam Ci pomóc? - zwróciłem się do niej
- Gramtyka,
oppa - powiedziała dość nieśmiało – A najbardziej z
obliczaniem pola powierzchni i objętości stożka, walca i kuli.
- Myślę,
że jak zaczniemy omawiać od podstaw, to kiedy do tego dojdziemy
nie będziesz miała jakichś szczególnych trudności.
Omawianie
od podstaw może wydawać się stratą czasu, ale w matematyce błędy
popełniane są w bardzo łatwych rzeczach i najczęściej w
rzeczach, które są oczywiste, jak podstawy. Nie raz zdarzyło się
komuś pomylić wzór na pole koła z wzorem na długość okręgu.
Chociaż bardzo dobrze wiemy, który służy do czego, z powodu
pośpiechu wykonujemy głupie błędy, z których później można
się tylko śmiać.
Zaczęliśmy
od takich rzeczy jak punkty, kąty czy figury płaskie. Dobrze
sądziłem, że od tego powinniśmy rozpocząć naszą pracę, bo
nastolatka plątała wszystko ze sobą starając się przypomnieć
sobie definicję poszczególnych pojęć. A bez znajomości
niektórych nie możliwe jest zrozumienie matematyki.
Przed
tym jak wyszedłem poleciłem dziewczynie aby przed każdymi
zajęciami powtarzała, to co przerobiliśmy wcześniej aby w razie
jakichkolwiek niepewności omówić to jeszcze raz.
Nikt
nie lubił wtorków. No dobrze, chyba tylko ja nie lubiłem wtorków.
W ten oto dzień tygodnia mieliśmy lekcje wychowania fizycznego, a
ja za sportem (przynajmniej w szkole) nie przepadałem. Zupełnie
odwrotnie było z ChanYeolem, który już od rana potrafił tylko
zastanawiać się nad tym co będziemy robić na tych zajęciach.
- Baekki!
Dlaczego nigdy się nie cieszysz? - Powiedział chłopak, gdy na
kolejne jego przypuszczenia dotyczące tej lekcji odpowiadałem:
„możliwe” lub „nie wiem”
- Nie
wiem z czego się cieszyć. Znów będziecie latać za piłką jak
małpy.
- No
właśnie! Wspólna rywalizacja Baekki!
- Mów
co chcesz, ale i tak nie zmienię zdania, że lekcje z Panem Jung
są nudne i beznadziejne.
- Nudne
i beznadziejne.
Te
słowa wyszeptał mi ChanYeol do ucha kiedy to mój ukochany wuefista
oznajmił, że będziemy grać w zbijaka z inną klasą. Nie było by
w tym nic złego gdyby nie fakt, że w grupie przeciwników znajdował
się Kim Jongin. Czułem, że w najlepszym wypadku skończę z
kilkunastoma sinkiami na ciele, jeżeli, w którymś momencie nie
postanowi zrobić ze mnie dobrego pasztetu.
Mimo
mojego skomlenia aby nauczyciel pozwolił mi usiąść na ławce i
być tylko obserwatorem, w tym momencie stałem na boisku zupełnie
sam, a Kai podrzucając piłkę w powietrze szczerzył się do mnie
przepowiadając moje cierpienie. Mocno przełknąłem ślinę
zastanawiając się jakim cudem znalazłem się w takim położeniu.
Bo to chyba byłoby za dziwne, że przeciwna drużyna tak po prostu
celowała piłkami we wszystkich oprócz mnie.
Z
przeciwnej strony boiska dochodziły do mnie krzyki, które
dopingowały Jongina, a od moich kolegów z klasy słyszałem dość
marne próby spróbowania zachęcenia mnie do złapania piłki, ba,
do zbicia mojego przeciwnika z boiska. Czułem, że prędzej czy
później w końcu dostanę, a z drugiej strony, że próba złapania
piłki skończy się bardzo boleśnie. Czułem się jak w dramatach
greckich. Każda decyzja, którą podejmę kończyła się
nieuchronną śmiercią już przerobieniem na pasztet.
Podjecie
decyzji przyszło wcześniej niż się spodziewałem, bo w momencie,
w którym Kai w końcu rzucił piłką w moją stronę, a ja
spanikowany zacząłem biegać z jednego końca na drugi co jakiś
czas piszcząc gdy broń chłopaka prawie otarła się o mnie.
Jednak
szczęście musi kiedyś być po mojej stronie. Nie mogłem uwierzyć
kiedy zobaczyłem, że czerwona kulka turla się powoli na mojej
stronie, co oznaczało zdobycie piłki bez potrzeby jej łapania. Nie
wiem czy to prawda, czy tylko mój mózg się przegrzał, ale w
momencie kiedy kucnąłem i już prawie wziąłem piłkę do rąk, ta
przyspieszyła i znalazła się za linią przy nogach Jongina.
- Mam
nadzieję, że nie będzie za bardzo bolało – powiedział z
sarkazmem
Słyszałem
okrzyki zwycięstwa przeciwnej klasy, pomruki niezadowolenia mojej,
wołanie ChanYeola bym uciekał, a ja tylko zamknąłem oczy czekając
na śmierć. Jednak zamiast tego jedyne co usłyszałem to dzwonek i
moce uderzenie piłka o podłogę salo gimnastycznej.
Kiedy
otworzyłem oczy zauważyłem turlającą się obok mnie piłkę oraz
już oddalonego ode mnie chłopaka. Po chwili znalazł się przy mnie
ChanYeol pytając, czy wszystko w porządku i czy nie muszę iść do
higienistki?
- Wszystko
okej – powiedziałem to tak jakbym starał się zapewnić o tym
samego siebie
- Dobra
robota BaekHyun – poklepało mnie po ramieniu parę osób – Może
i nie wygraliśmy, ale też nie przegraliśmy.
Właśnie
wtedy pierwszy raz cieszyłem się, że lekcji W-Fu nie spędziłem
na ławce patrząc jak wszyscy uganiają się za piłką tylko sam w
tym uczestniczyłem. Chociaż moją aktywność można było zaliczyć
od uciekania przed piłką.
2/3
2/3
Aww może zacznę od tego że ulepszyłaś mi Wigilię, bo tak się złożyło, że od razu po napakowaniu się tysiącem dań i stwierdzeniu, że już więcej w siebie nie wcisnę, zaszyłam się ze swoim telefonem przed rodziną i odszukałam Twojego bloga~ Długo kazałaś na siebie czekać, nie powiem xD Ale spoko, dla mnie dwa miesiące przerwy to norma, cztery to takie dłuższe wakacje, poza tym najlepiej wyznawać zasadę, że na nas się czeka i tyle :D Poza tym było na co czekać, więc wybaczam ;;
OdpowiedzUsuńKaiBaek zdecydowanie nie należy do moich ukochanych paringów, więc byłam dość sceptycznie nastawiona. W sumie niczym mi oni nie zawinili, a ta niechęć wynika chyba z tego, że ostatnio KaiBaeki mnie prześladują, a ja jestem do tego wielką shipperką Baekyeolów i wyznawczynią SeKaizmu, soł... xD No ale dobra, Twojego koniecznie chciałam przeczytać i nie zawiodłam się, bo już po kilku pierwszych zdaniach leżałam zwinięta w kulkę i trzęsłam się ze śmiechu. Rozłożyłaś mnie na łopatki opisem zimy. Te metafory, serio... "Dochodzący Mikołaj" - ległam w zaspie. Strasznie mi się to podoba, bo to takie inne i oryginalne i zabawne i bardzo kreatywne, dzięki temu czyta się każde zdanie dokładnie żeby nie przeoczyć żadnej takiej perełki :D Jeju, w dodatku ten klimat... Śnieg, zima i gorąca czekolada. I do tego numerek 69 w automacie. Przypadeg? NIE SONDZE. Mój zlasowany mózg już się nie obroni przed takimi rzeczami, sorry. No i Baekhyun! Od razu go tu u Ciebie pokochałam, bo taka totalna ciapa z niego, ostatni pechowiec i jezu... Jakim cudem on taki zdolny, żeby wylać czekoladę biednemu Jonginowi na krocze?! Leżę, dosłownie. Tylko Baekkie. Aż mam ochotę go przytulić jak takiego dużego, ciepłego miśka i obiecać mu tyle gorącej czekolady ile zapragnie i jak coś to obronić przed Kaiem, a także kupić mu pod choinkę automat do czekolady z numerem 69 i Kaiem w środku. Tak, to by było na tyle ode mnie, feels overload i tak dalej.
Kris! Już jak tylko zobaczyłam w jednym zdaniu słowa "Kris" i "sztaluga" i zapragnęłam przybić Ci mentalną piątkę, bo Kris artysta to jest to. Po prostu. Jego radosna twórczość i jego talent i wszystko. Aż mi przed oczami stanęła ta scena z "Miracles In December", pełne skupienie na twarzy taaak, Krissie tworzy swoje nowe wielkie dzieło ;; W ogóle Ci bohaterowie u Ciebie są tacy prawdziwi, mają takie wyraźne charaktery, a to jedna z rzeczy na które strasznie zwracam uwagę w opowiadaniach i która wręcz decyduje o tym, czy mnie jakieś opowiadanie naprawdę urzekło, czy nie x.x Wcześniej nie zdawałam sobie nawet z tego sprawy, ale chyba właśnie tak jest. Uwielbiam Tao, w dodatku w parze z Krisem tworzą taką ekscentryczną parkę, ale przeciwieństwa się przyciągają, więc się nie dziwię *^* Yuri też jest strasznie sympatyczna, a to naprawdę niezwykłe, bo ja zazwyczaj do lasek w ff jestem baaardzo sceptycznie nastawiona, głównie przez to, że w 99% niszczą jakiś paring i dlatego jak tylko widzę jakąś, od razu budzi się we mnie nieufność. A spróbuj mi Yuri jakimś cudem rozwalić Taorisa, czy KaiBaeka. To wiesz. Nie będzie fajnie. (Aliss właśnie weszła w fazę wygrażania fikcyjnym postaciom, lepiej będzie, jak to zignorujesz~).
Zapomniałam zupełnie wspomnieć o "relacji" Kaia i Baekhyuna, jeśli to można nazwać relacją. Cała ich pogoń po mieście, okoliczności pierwszego spotkania i ogólnie każde następne spotkanie sprawiało, że tarzałam się ze śmiechu, bo to czysty geniusz jest xD Baek to naprawdę ma pecha, strasznie go pokarałaś. I jeszcze ten nieszczęsny wf... Jezu, nienawidzę wf-u w szkole, więc chyba rozumiem, co on czuje. W dodatku zbijak. Auć? Wyobraziłam sobie takie puste boisko, uśmiechającego się diabolicznie Kaia po jednej stronie z piłką w ręce i trzęsącego się jak świąteczna galareta Baekhyuna po drugiej. Szkoda, że nie dałaś do tego jakiegoś dramatycznego podkładu muzycznego, bo by było idealnie xD
Uch, tak bardzo nie lubię kiedy oneshoty są dzielone na części ;_; (nie, żebym sama tak nigdy nie robiła ^^" ). Mam nadzieję, że tym razem nie każesz czekać długo na drugą część *w* Bo ja naprawdę jestem cholernie ciekawa, jak oni się właściwie zejdą... Na razie nie wygląda na to, żeby się mieli specjalnie ku sobie (Kai chyba wciąż płacze nad zdewastowanymi czekoladą spodniami), więc naprawdę na to czekam :D
UsuńGeneralnie umarłam parę razy podczas czytania, dzięki wielkie :"D Naprawdę fajna fabuła, z jednej strony taka lekka i zimowa, ale też taka niezwykła, przemyślana *^* Jedynie co mi się rzuciło w oczy to parę powtórzeń na początku ("Las Christmas PRZEBIJAŁO się przez moje słuchawki", "z trudem próbowałem PRZEBIĆ się przez śniegowe zaspy"), ale to raczej taki detal i każdemu się zdarza, poza tym podoba mi się Twój styl pisania ;; Tak przyjemnie się to czyta *^*
Pracuj sobie spokojnie nad drugą częścią i wesołych świąt! :D Pamiętaj, że po świętach wybieramy się na bubble tea do Krk, to przy okazji wezmę autograf, czy coś :D ♥
P.S. przepraszam za podzielony komentarz ale mam tu ten sam problem co na tt. Cholerna za mała ilość znaków, blogger mnie hejtuje ;;
Dedykacja dla mnie....taki piknyyy kaibaek..... <3
OdpowiedzUsuńnie sądziłam, że cała 1 część bedzie o uciekaniu, no prawie xd ale to fajnie. Podoba mi się charakter baekhyuna, chociaż też jest taki niezdarny, ale każdy go tak robi, bo jest mały. Kai to typowy bad boj tak mi się wydaje przynajmniej bynajmniej, ale podoba mi się. No i yuri <3<3<3<3 yulyulyulyulyulyulyul, jest przyjaciółką kaia, yay
nie bylabys sobą gdybyś nie dala małego elementu baekyeola xd ja też nienawidzę wuefu wiec uh wiem co baekkie czuje x.x dobijają mnie osoby typu chanyeol "o, ciekawe co bedzie na wuefie, ale podjarka" Boże nie wytrzymalabym tylko jebla.
W drugiej części kai go złapie, kisski kisski i potem pieprz pieprz i jula bedzie zadowolona.
Ten komentarz jest bezsensu, krótki i w ogóle jakiś dziwny i wyssany z emocji, ale na więcej mnie nie stać. A patrząc na komentarz Alice to mój jest embrionem, ale liczy się nawet to, tak myślę.
czekam na 2 cz. :')
Najpierw zabawię się w wielkiego eksperta i powiem, co bym poprawiła.
OdpowiedzUsuńFormy grzecznościowe w opowiadaniach spokojnie można pisać małą literą. No i "tępy"może być ktoś, np. Jongin jest trochę tępy w Twoim ff, a "tempo" to określenie częstotliwości czegoś tam.
Ogej, profesorskie rady zakończone.
Uśmiałam się jak szalona, czytając tego ficzka. Zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią napisać coś z jajem, jednocześnie nie odmawiając opowiadaniu sensu. Bardzo, bardzo przyjemnie.
Osobiście czekam na drugą część i liczę, że będzie niezwykle fluffiasta, a Kai z Bekonem padną sobie w ramiona, tarzając się w zaspie śniegu (to nie była sugestia, broń Krisusie).
Och, no tak, nawiązanie do istnienia artyzmu Kriscasso jest wspaniałe, dostajesz ode mnie sześć z plusem.
Weny, weny i jeszcze raz weny, kochana!
[yaoitown]
Nie umiem pisać długich komentarzy, bae. Postaram sie, jak dodasz 3/3 Kaibaeka~~
OdpowiedzUsuńTeraz czytam dalej!!!